niedziela, 17 lipca 2016

"Ruszyła maszyna po szynach ospale..."


Praca obroniona, emocje zeszły. Myślenie znów z wpływów dewizowych i układu rodzajowego kosztów przestawiło mi się na suknie, sale i weselne devolaye ;) Zwłaszcza na sale.

Stwierdziłam, że trzeba brać sprawy w swoje ręce. Na tygodniu Narzeczony daleko, w kolejny weekend ja wybieram się na Arenę Młodych (diecezjalne obchody Światowych Dni Młodzieży - ktoś jedzie?;)), a Luby ma kawalerski kolegi, następny weekend wesele znajomych... Pozostał tylko ten jeden najbliższy weekend. Przy niebywałej gimnastyce organizacyjnej udało się jednak zmajstrować weń zarówno wizytę w potencjalnym lokalu jak i spotkanie rodzin.

Lokal? W miarę ładny, trochę drogi, ale data... Dostępny był 28.10.2017 i wiosna 2018. "Trochę" późno... I wcale nam nie do śmiechu. Bo jak się czeka z wiecie czym to każdy dzień to mały armagedon ;)

Spotkanie rodziców? Poprawnie, sztywno. Liczba gości została finalnie ustalona na 400 (sic!). Dlatego też jesteśmy mocno ograniczeni co do wyboru sali, w okolicy tak dużych jest zaledwie kilka.

Minęły jakieś 2 tygodnie odkąd P. wyjechał. Co tydzień wraca i to kochane. Było trochę kłótni, ale w momencie gdy zdałam sobie sprawę, że jego myślenie nie kręci się tylko i wyłącznie wokół kolorowych atrakcji warszawskiego światka i że jest mu samemu smutno i źle trochę złość ze mnie zeszła. Ostatni tydzień był całkiem w porządku. Co rano - życzenia miłego dnia, co wieczór - rozmowa przez telefon. Rozłąka powoduje jednak, że dużo bardziej tęskni się za sobą fizycznie. I dużo trudniej jest nad sobą zapanować gdy już się widzimy. Z tego też faktu na myśl o wiośnie 2018 (skądinąd na pewno pięknej - zawsze marzyłam o ślubie w porze kwitnienia jabłoni) łza się w oku kręci. ;)

A może Bóg da wolną salę wcześniej? Hmm...


<tu byliśmy>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz