niedziela, 3 lipca 2016
Psuję
Ech ech ech.
Moje jestestwo jednak już nie wytrzymało. Pierwsza kłótnia pojawiła się już przed wyjazdem. Wychodzi ze mnie samaniewiemco. Bardzo trudno mi nazwać uczucia, które mną targają. Bunt, chęć zachowywania się dokładnie odwrotnie niż powinnam. Niczym dojrzewająca gimnazjalistka :D
Jest mi przykro, że nie będę mogła być obok, żeby go pocieszyć gdy mu coś nie wyjdzie, przytulić, czuję się trochę bezużyteczna, niepotrzebna. Boję się, że będziemy rozmawiać dużo mniej, wiedzieć o sobie dużo mniej, oddalać się. Że nawet nie będzie czasu, żeby się porządnie pokłócić, będziemy dla siebie mili i ogładni, tak, że staniemy się dla siebie mniej bliscy, a bardziej obcy. Przykro mi, że nie będę miała udziału w jego przygodach w wielkim świecie, rzeczach, które będą sprawiać mu radość. Źle mi, że narzeczeństwo, które chciałam poświęcić na pracę nad sobą, jeszcze większe poznawanie siebie będziemy spędzać właściwie oddzielnie, bardziej oddalając się niż zbliżając...
Jakieś rady, sugestie?:)
Ja póki co wymyśliłam tylko, że będę się modlić o pokorę, zrozumienie i pomoc. Bo sama tego nie udźwignę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz