Chociaż w kontekście jutrzejszej obrony magisterki dewiza kojarzy mi się z automatu z wpływami dewizowymi nie o takich chce tutaj mówić ;) Mam bardziej na myśli dewizę - hasło na życie, odpowiednik słynnego "hakuna matata" czy też "carpe diem". ;) Wśród wielu dobrych sformułowań, które padły na kartach książek czy też z ust niezłych kaznodziejów niektóre wydają mi się teraz szczególnie aktualne.
Miłość nie polega na tym, żeby zagarnąć kogoś dla siebie. Ten ktoś drugi nie jest i nigdy nie będzie Twoją własnością. Przyjdzie czas, że będzie trzeba go oddać. I to dosłownie, a po śmierci, jak mówi sam Pan, nie ma małżeństw.
Odkryłam, że mam z tym problem. Nigdy siebie o to nie podejrzewałam i sądziłam, że jestem ostatnią na świecie kobietą zdolną do robienia scen z zazdrości. Fascynujące jest to, że ja właściwie nie jestem zazdrosna o inne kobiety. Jestem zazdrosna o gorsze rzeczy. Bywałam nawet zazdrosna o Boga. Chciałam być wszędzie z ukochanym, chciałam być niemal nim. Chciałam wszystko robić wspólnie. Wyłam z bólu gdy opowiadał mi o jakichś zalążkach relacji z Bogiem, którą próbował budować indywidualnie. Potem trafiliśmy na dobrą książkę i dostałam jej treścią w twarz - nie mogę tak.
Facet nie jest facetem gdy nie ma przestrzeni dla siebie. Relację z Bogiem musi zbudować SAM.
Trochę kosztowało "oddanie" go Bogu. Razu pewnego, na Drodze Krzyżowej stwierdziłam jednak, że on właściwie Panie jest Twój. Masz do niego większe prawo. I ja go Tobie oddaję, bo nigdzie nie będzie miał lepiej niż u Ciebie, a przecież Go kocham. Gdybyś chciał to go bierz, chociaż ufam, że tego byś mi nie zrobił. Chciałabym pamiętać o tym, gdy przyjdzie śmierć. Chciałabym, żeby i on miał takie przeświadczenie. Żeby nie czuć wtedy żalu, buntu. Żeby się umieć uśmiechnąć i wiedzieć, że to drugie jest w najlepszym miejscu. A czy czeka, jeżeli po śmierci nie ma związków? Pewien wybitny kaznodzieja przedstawił kiedyś teorię dlaczego po śmierci nie ma małżeństw: bo wszyscy będziemy się wzajemnie kochać jakbyśmy byli małżeństwami. Czyż może być coś piękniejszego niż uczucie serdeczności, bliskości dusz nie z jedną osobą a z wszystkimi? Marzę o tym.
Nie jesteś całym światem swojego faceta, nie możesz być. Facet, którego centrum jest kobieta to wykastrowany facet. On ma przyjść do Ciebie ze swoją siłą i Ci ją dać. Ale Ty nie możesz mu jej nadać. On musi czerpać gdzie indziej.
Dlaczego o tym piszę? Bo teraz też go musiałam oddać. Innym ludziom, hen, daleko. I źle mi z tym. Ale przynajmniej znam teorię i wiem, że:
W miłości powinno zależeć Ci na tym, żeby podzielić się (!) wszystkimi genialnymi rzeczami, które Twoja druga połówka ma z innymi. Żeby oni też mieli szansę zobaczyć jaki on jest świetny, żeby odkryli w nim te wszystkie cechy, które Ty odkryłaś, żeby spędzanie z nim czasu było dla nich ubogacające.
I tak się staram na to patrzeć. Na koniec:
Miłość, która stanowi sens całego życia to niezdrowa miłość. Nie można uczynić ze związku istoty swojego życia. Trzeba widzieć życie poza nim, mieć swoje pasje, swoją intymność z Bogiem. I to wbrew pozorom wcale nie oznacza, że miłość w życiu jest czymś zbędnym. Można kochać najpiękniej i równocześnie żyć z przeświadczeniem, że "bez niego świat się nie zawali". I TO jest właściwie miłość po katolicku.
Nie udało mi się jednak zebrać "dewiz" mojego życia w jedno krótkie hasło. Wyszedł mi dywizjon dewiz ;) Może ktoś umiałby?
Właściwie kto się zgadza a kto nie? Może jakieś inne życiowe motta?
-----------
Moje przemyślenia kursywą parafrazują treści z książki Johna Eldredge - "Dzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy". Fenomenalna, polecam.

Świetny blog :) Pozdrawiam ! . Mam pytanie czy mogłabym się ciebie poradzić w jednej sprawie ??
OdpowiedzUsuńCzesc, milo mi poznac;) Jasne;)
UsuńMasz może jakiś portal społecznościowy ??
UsuńDo kontaktu? Zapraszam na maila: zona.in.spe@gmail.com :)
UsuńDziękuje :) napisze , potrzebuje pomocy , niewiem jak wybrnać z sytuacji :(
Usuń