poniedziałek, 15 sierpnia 2016
Najpiękniejszy dzień w życiu
Niedługo idę na ślub. Nie mój (niestety), ale koleżanki ze studiów. Nazwijmy ją Dorota.
Dorota jest naprawdę sympatyczna. Ma swoje zalety i wady. Nie jest i nigdy nie była typową dziewczyną z oazy. Nie chodzi w golfach i nie stroni od mini.
Tym bardziej zaskoczyła mnie, gdy kiedyś mi się zwierzyła, że nie śpi ze swoim chłopakiem.
Byłam w ciężkim szoku. No bo, mamy czasy jakie mamy, ona wygląda na "normalną", znaczy do tych czasów przystającą, człowiek nie żywi nawet nadziei, że gdzieś obok mogą być jakieś pokrewne w tej kwestii dusze.
A mi się trafił taki Skarb. Osoba, z którą mogłam pogadać i ponarzekać, że ciężko jest czekać. Która rozumiała i czuła tak samo. Przez to było jakoś raźniej i dodawało otuchy i przekonania, że robi się dobrze, gdy wiedziało się, że nie jest się samemu i jedynym.
Dorota wychodzi za mąż. Za moment.
I jakkolwiek bym czasem nie wątpiła w zasadność czystości, jakkolwiek nie byłabym nią zmęczona i zniechęcona, bo jednak trochę komplikuje życie... to myślę, że w Niebie piorą najlepsze szaty od paru miesięcy :) Bóg biega i szuka najelegantszego krawata, a anioły pastują piórka.:)
Myślę, że to będzie dla Nieba wielkie, prawdziwe święto. To jest jedna z niewielu rzeczy w tym życiu, co do której jestem absolutnie przekonana. Dorota wygrała. I jak o tym myślę, to nadal nie rozumiem, ale wiem, że to MA SENS.
wtorek, 9 sierpnia 2016
O włos
No i się trochę doigrałam. Nie dbałam o nas. Czasem moja dumna brała górę nad miłością.
Minął miesiąc od kiedy Piotrka nie ma. Miałam naprawdę ambitne plany co do tego jak się będę o nas starać, jak go nie będzie. Trochę nie wyszło. Niestety często mam tak, że żeby mi coś zaczęło wychodzić muszę się odbić od dna.
Dna dotknęliśmy w tym tygodniu :) Ja przygotowałam grunt swoim zachowaniem pod marazm, obojętność, wrażenie małego zainteresowania sobą nawzajem. On przeskrobał. Mnie bolało i czułam się oszukana.
Uczucie prze-o-kro-pne. Miałam ochotę wykrzyczeć mu w twarz co mi zrobił. Ale i docierała do mnie świadomość jak bardzo się sama do tego przyczyniłam. I choć wszystkie moje komórki się buntowały obiecałam mu, że o niego zawalczę. Wychodziło sprzecznie ;) To słodziłam, to fukałam, to współczułam, to płakałam, ale najważniejsze, że dzwoniłam i utrzymywałam kontakt, czego brak nas tak ostatnio od siebie oddalił.
I zrobił dla mnie kolejną wielką rzecz.Na zrobienie podobnej do której mnie nie było kiedyś stać. Zaszokował mnie. Znam go na wylot. Znam jego słabości. I wiem, że to co zrobił było zaparciem się największej z nich.
Boże, nie ogarniam :)
Smutno mu, bo było to trudne. Teraz czas na mnie. Musze udowodnić, że stać mnie na starania nie tylko od święta. Garść postanowień na najbliższy czas:
1.Dzwonić. Dzwonić codziennie.
2.Pytać co w pracy.
3.Komplementować (6 lat przyzwyczajenia jednak zrobiło swoje).
4.No i... chowam dumę i uprzedzenie za przepierzenie i odwiedzę go tam :) 26.08 prawdopodobnie.
Uch, żeby tylko po raz kolejny nie zeżarła mnie rutyna. Przecież kocham no!;)
Co najmniej osobliwy był fakt, że na ostatnie wydarzenia nałożyła się konieczność zdecydowania ostatecznie o lokalu i terminie ślubu. Na szczęście udało nam się pogodzić przed;) I tamtadam pojutrze lub popo- jedziemy uiścić zaliczkę! ;D
niedziela, 31 lipca 2016
Ciężko
Wesele kumpla było wczoraj. Nie wiem czemu, wesela zawsze mnie "rozmaślają" (mój neologizm, oznacza "roztapiać się jak masło" ;P). I to nie śluby. Tylko wesela. I nie z zachwytu nad miłością nowożeńców. Tylko z emocji jakie wzbudza we mnie obecność mojego Kochanego i jego bliskość.
Teraz jeszcze bardziej doceniana, bo nie mam jej już na co dzień na wyciągnięcie ręki.
Na odległość żyje się ciężko. Na tyle ciężko, że od jakiegoś czasu Piotrek zaczął prosić mnie, żebym rozważyła przeprowadzkę do niego. Oczywiście nadal żyjąc w czystości. Jestem na tyle twarda w tej kwestii, że wiem, że byśmy nie upadli. Ale mimo wszystko, takie rozwiązanie jakoś nie byłoby po mojej myśli.
Piotrek powiedział mi, że podczas ślubu stojąc w drugim rządku i mając przed sobą tylko Młodych i Boga (był starszym) pomyślał jednak, że może i warto by razem nie mieszkać. Że wtedy słowa przysięgi małżeńskie by coś znaczyły.
Co nie zmienia faktu, że jest ciężko. Podczas ostatniego tańca na weselu wtulałam się w niego jak oszalała. On dzielił się ze mną troskami i tym jak trudno mu sobie wyobrazić wytrwanie jeszcze 21 miesięcy....
Bo jest już termin :) 28. kwietnia 2018.
niedziela, 24 lipca 2016
Opowieść o wzruszeniach
Od rana chodzę z lekka otępiała. Z miłości. Co zdarza się już nie tak aż często po 6 latach znajomości. Nie to że nie kocham. Nie kocham już po prostu TAK. Jak nastolatka.
A źródłem mego nieprzytomnego stanu była kwestia dość prozaiczna jak się pewnie większości wyda. Otóż o 1.27 w nocy zadzwonił telefon od Narzeczonego, o którym wiedziałam, że właśnie znajduje się na wieczorze kawalerskim kolegi. Stłumiwszy pod nosem przekleństwa, już już zaczynałam wygrzebywać się spod kołdry, wydawało mi się bowiem, że trzeba Piotrka odebrać z imprezy (czyt. podjechać po niego 30 km do innego miasta).
Wywiązał się jednak taki mniej więcej dialog:
- Śpisz?
- No JUŻ nie.
- Ach. Bo wiesz... Chłopaki weszli właśnie do klubu go-go. Ale ja stwierdziłem, że tam nie wejdę. Nie wejdę cholera. I nie wiedziałem co ze sobą zrobić. I musiałem gdzieś zadzwonić. Musiałem do Ciebie zadzwonić.
- ... O Boooże, jaki Ty jesteś kochany!
Nie jestem w stanie opisać słodyczy, która rozlała się wtedy w moim sercu. Bo, że tam nie wszedł gapić się na obce cycki to raz. A, że postawił się i był gotów odpierać kpiące ataki kolegów to dwa.
Wieczorem dokończyłam też czytać "Sprężynę" Małgorzaty Musierowicz, która zawsze mnie rozczula. Laura jest taka jak ja - jest człowiekiem powierzchownie złym, którego jednak powolutku leczy miłość. Płakałam oczywiście jak bóbr. Ale seria Jeżycjada tchnąca ze swoich kart serdecznością, domowymi plackami i łacińskimi sentencjami to taka moja słabostka z dzieciństwa. Marzyłam, żeby być tak kochaną jak bohaterki poszczególnych części.
I jestem.
A źródłem mego nieprzytomnego stanu była kwestia dość prozaiczna jak się pewnie większości wyda. Otóż o 1.27 w nocy zadzwonił telefon od Narzeczonego, o którym wiedziałam, że właśnie znajduje się na wieczorze kawalerskim kolegi. Stłumiwszy pod nosem przekleństwa, już już zaczynałam wygrzebywać się spod kołdry, wydawało mi się bowiem, że trzeba Piotrka odebrać z imprezy (czyt. podjechać po niego 30 km do innego miasta).
Wywiązał się jednak taki mniej więcej dialog:
- Śpisz?
- No JUŻ nie.
- Ach. Bo wiesz... Chłopaki weszli właśnie do klubu go-go. Ale ja stwierdziłem, że tam nie wejdę. Nie wejdę cholera. I nie wiedziałem co ze sobą zrobić. I musiałem gdzieś zadzwonić. Musiałem do Ciebie zadzwonić.
- ... O Boooże, jaki Ty jesteś kochany!
Nie jestem w stanie opisać słodyczy, która rozlała się wtedy w moim sercu. Bo, że tam nie wszedł gapić się na obce cycki to raz. A, że postawił się i był gotów odpierać kpiące ataki kolegów to dwa.
Wieczorem dokończyłam też czytać "Sprężynę" Małgorzaty Musierowicz, która zawsze mnie rozczula. Laura jest taka jak ja - jest człowiekiem powierzchownie złym, którego jednak powolutku leczy miłość. Płakałam oczywiście jak bóbr. Ale seria Jeżycjada tchnąca ze swoich kart serdecznością, domowymi plackami i łacińskimi sentencjami to taka moja słabostka z dzieciństwa. Marzyłam, żeby być tak kochaną jak bohaterki poszczególnych części.
I jestem.
niedziela, 17 lipca 2016
"Ruszyła maszyna po szynach ospale..."
Praca obroniona, emocje zeszły. Myślenie znów z wpływów dewizowych i układu rodzajowego kosztów przestawiło mi się na suknie, sale i weselne devolaye ;) Zwłaszcza na sale.
Stwierdziłam, że trzeba brać sprawy w swoje ręce. Na tygodniu Narzeczony daleko, w kolejny weekend ja wybieram się na Arenę Młodych (diecezjalne obchody Światowych Dni Młodzieży - ktoś jedzie?;)), a Luby ma kawalerski kolegi, następny weekend wesele znajomych... Pozostał tylko ten jeden najbliższy weekend. Przy niebywałej gimnastyce organizacyjnej udało się jednak zmajstrować weń zarówno wizytę w potencjalnym lokalu jak i spotkanie rodzin.
Lokal? W miarę ładny, trochę drogi, ale data... Dostępny był 28.10.2017 i wiosna 2018. "Trochę" późno... I wcale nam nie do śmiechu. Bo jak się czeka z wiecie czym to każdy dzień to mały armagedon ;)
Spotkanie rodziców? Poprawnie, sztywno. Liczba gości została finalnie ustalona na 400 (sic!). Dlatego też jesteśmy mocno ograniczeni co do wyboru sali, w okolicy tak dużych jest zaledwie kilka.
Minęły jakieś 2 tygodnie odkąd P. wyjechał. Co tydzień wraca i to kochane. Było trochę kłótni, ale w momencie gdy zdałam sobie sprawę, że jego myślenie nie kręci się tylko i wyłącznie wokół kolorowych atrakcji warszawskiego światka i że jest mu samemu smutno i źle trochę złość ze mnie zeszła. Ostatni tydzień był całkiem w porządku. Co rano - życzenia miłego dnia, co wieczór - rozmowa przez telefon. Rozłąka powoduje jednak, że dużo bardziej tęskni się za sobą fizycznie. I dużo trudniej jest nad sobą zapanować gdy już się widzimy. Z tego też faktu na myśl o wiośnie 2018 (skądinąd na pewno pięknej - zawsze marzyłam o ślubie w porze kwitnienia jabłoni) łza się w oku kręci. ;)
A może Bóg da wolną salę wcześniej? Hmm...
<tu byliśmy>
czwartek, 7 lipca 2016
Dewiza
Chociaż w kontekście jutrzejszej obrony magisterki dewiza kojarzy mi się z automatu z wpływami dewizowymi nie o takich chce tutaj mówić ;) Mam bardziej na myśli dewizę - hasło na życie, odpowiednik słynnego "hakuna matata" czy też "carpe diem". ;) Wśród wielu dobrych sformułowań, które padły na kartach książek czy też z ust niezłych kaznodziejów niektóre wydają mi się teraz szczególnie aktualne.
Miłość nie polega na tym, żeby zagarnąć kogoś dla siebie. Ten ktoś drugi nie jest i nigdy nie będzie Twoją własnością. Przyjdzie czas, że będzie trzeba go oddać. I to dosłownie, a po śmierci, jak mówi sam Pan, nie ma małżeństw.
Odkryłam, że mam z tym problem. Nigdy siebie o to nie podejrzewałam i sądziłam, że jestem ostatnią na świecie kobietą zdolną do robienia scen z zazdrości. Fascynujące jest to, że ja właściwie nie jestem zazdrosna o inne kobiety. Jestem zazdrosna o gorsze rzeczy. Bywałam nawet zazdrosna o Boga. Chciałam być wszędzie z ukochanym, chciałam być niemal nim. Chciałam wszystko robić wspólnie. Wyłam z bólu gdy opowiadał mi o jakichś zalążkach relacji z Bogiem, którą próbował budować indywidualnie. Potem trafiliśmy na dobrą książkę i dostałam jej treścią w twarz - nie mogę tak.
Facet nie jest facetem gdy nie ma przestrzeni dla siebie. Relację z Bogiem musi zbudować SAM.
Trochę kosztowało "oddanie" go Bogu. Razu pewnego, na Drodze Krzyżowej stwierdziłam jednak, że on właściwie Panie jest Twój. Masz do niego większe prawo. I ja go Tobie oddaję, bo nigdzie nie będzie miał lepiej niż u Ciebie, a przecież Go kocham. Gdybyś chciał to go bierz, chociaż ufam, że tego byś mi nie zrobił. Chciałabym pamiętać o tym, gdy przyjdzie śmierć. Chciałabym, żeby i on miał takie przeświadczenie. Żeby nie czuć wtedy żalu, buntu. Żeby się umieć uśmiechnąć i wiedzieć, że to drugie jest w najlepszym miejscu. A czy czeka, jeżeli po śmierci nie ma związków? Pewien wybitny kaznodzieja przedstawił kiedyś teorię dlaczego po śmierci nie ma małżeństw: bo wszyscy będziemy się wzajemnie kochać jakbyśmy byli małżeństwami. Czyż może być coś piękniejszego niż uczucie serdeczności, bliskości dusz nie z jedną osobą a z wszystkimi? Marzę o tym.
Nie jesteś całym światem swojego faceta, nie możesz być. Facet, którego centrum jest kobieta to wykastrowany facet. On ma przyjść do Ciebie ze swoją siłą i Ci ją dać. Ale Ty nie możesz mu jej nadać. On musi czerpać gdzie indziej.
Dlaczego o tym piszę? Bo teraz też go musiałam oddać. Innym ludziom, hen, daleko. I źle mi z tym. Ale przynajmniej znam teorię i wiem, że:
W miłości powinno zależeć Ci na tym, żeby podzielić się (!) wszystkimi genialnymi rzeczami, które Twoja druga połówka ma z innymi. Żeby oni też mieli szansę zobaczyć jaki on jest świetny, żeby odkryli w nim te wszystkie cechy, które Ty odkryłaś, żeby spędzanie z nim czasu było dla nich ubogacające.
I tak się staram na to patrzeć. Na koniec:
Miłość, która stanowi sens całego życia to niezdrowa miłość. Nie można uczynić ze związku istoty swojego życia. Trzeba widzieć życie poza nim, mieć swoje pasje, swoją intymność z Bogiem. I to wbrew pozorom wcale nie oznacza, że miłość w życiu jest czymś zbędnym. Można kochać najpiękniej i równocześnie żyć z przeświadczeniem, że "bez niego świat się nie zawali". I TO jest właściwie miłość po katolicku.
Nie udało mi się jednak zebrać "dewiz" mojego życia w jedno krótkie hasło. Wyszedł mi dywizjon dewiz ;) Może ktoś umiałby?
Właściwie kto się zgadza a kto nie? Może jakieś inne życiowe motta?
-----------
Moje przemyślenia kursywą parafrazują treści z książki Johna Eldredge - "Dzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy". Fenomenalna, polecam.

niedziela, 3 lipca 2016
Psuję
Ech ech ech.
Moje jestestwo jednak już nie wytrzymało. Pierwsza kłótnia pojawiła się już przed wyjazdem. Wychodzi ze mnie samaniewiemco. Bardzo trudno mi nazwać uczucia, które mną targają. Bunt, chęć zachowywania się dokładnie odwrotnie niż powinnam. Niczym dojrzewająca gimnazjalistka :D
Jest mi przykro, że nie będę mogła być obok, żeby go pocieszyć gdy mu coś nie wyjdzie, przytulić, czuję się trochę bezużyteczna, niepotrzebna. Boję się, że będziemy rozmawiać dużo mniej, wiedzieć o sobie dużo mniej, oddalać się. Że nawet nie będzie czasu, żeby się porządnie pokłócić, będziemy dla siebie mili i ogładni, tak, że staniemy się dla siebie mniej bliscy, a bardziej obcy. Przykro mi, że nie będę miała udziału w jego przygodach w wielkim świecie, rzeczach, które będą sprawiać mu radość. Źle mi, że narzeczeństwo, które chciałam poświęcić na pracę nad sobą, jeszcze większe poznawanie siebie będziemy spędzać właściwie oddzielnie, bardziej oddalając się niż zbliżając...
Jakieś rady, sugestie?:)
Ja póki co wymyśliłam tylko, że będę się modlić o pokorę, zrozumienie i pomoc. Bo sama tego nie udźwignę.
poniedziałek, 27 czerwca 2016
Rozłąka
Trochę się nie nacieszyłam. Kilka dni po tym jak zostałam narzeczoną Piotrek dostał staż w Warszawie. To jakieś 150 km od miejsca, w którym mieszkam.
Kiedyś bym się wściekła. Miałam okazję obserwować podobną sytuację rok temu. Mój bardzo dobry kolega wywinął taki numer swojej jeszcze wtedy dziewczynie (nie to, że byłej, dziś już też narzeczonej ;P). Myślałam wtedy, że to nieludzkie co robi. I na miejscu koleżanki z miejsca śmiertelnie bym się na niego obraziła. Uważałam, że to chore przedkładanie kariery nad związek. Co kosztem czego? Nie mieściło mi się to w głowie.
And here I am. W tej samej sytuacji, rok później ;)
Nadal uważam, że takie odległości nie wnoszą do związku niczego dobrego. Nadal uważam, że to pewnego rodzaju wybór dokonywany między życiem skromniejszym, a blisko, niż szansą na karierę kosztem drugiej osoby.
Różnicą jest, że widziałam co z mojego mężczyzny zrobił bezowocny rok rozglądania się za pracą tu. Mieszkam w województwie, w którym naprawdę o pracę trudno. Różnicą jest, że wiem, że nie znalazłby pracy w zawodzie w okolicy. I tylko dlatego go puszczam. Cieszę się, że ktoś go w końcu docenił, to takie budujące móc patrzeć jak ma radość z tego, że coś mu wyszło.
Co nie zmienia faktu, że staram się nie dopuszczać do siebie myśli, że gdzieś tam w środku mnie to trochę boli, że się boję i że będzie czasem pewnie trochę trudniej, niż sobie wyobrażałam.
Ale kocham i staram się całe swoje myślenie temu podporządkować. Na razie wychodzi. Ale prawdziwy test zaczyna się w piątek :)
sobota, 18 czerwca 2016
Człowiek, któremu powiedziałam wszystko
Myślałam, że nigdy z niego nie zrobię. Jestem bardzo introwertyczna i mówienie o sobie sprawia mi trudność. Zwłaszcza mówienie o błędach, problemach. W sumie nic dziwnego - komu miałoby to sprawiać przyjemność?
Jednak dookoła obserwowałam, że po jakimś czasie w związku ludzie miękną, są bardziej bezpośredni, wymieniają się sekretami. A ja pomimo kilkuletniego stażu związku miałam nadal wrażenie, że niektóre tajemnice zabiorę do grobu.
Zniechęcenie po wielu próbach, rezygnacja, smutek drugiej strony sugerujący brak zaufania... A ja nadal nie potrafiłam.
Ale miłość leczyła. Leczyła 6 lat. To olbrzymi kawał czasu. Otwierałam się. Nawet nie mogę powiedzieć, że po trochu, bo byłoby to duże przeszacowanie. To były milimetry. Milimetry na przód, a potem kilka kroków w tył. Każde zwierzenie było ze mnie "wyszarpnięte". Nie to, że siłą i że nie chciałam. Chciałam, ale nie potrafiłam. Czasem po kilkugodzinnym wieczorze i moim meandrowaniu wokół tematu udało się wreszcie ze mnie wyciągnąć coś, co leżało na dnie mojego serca. A czasem i nie ;)
Największymi tajemnicami wymieniliśmy się na Sercańskich Dniach Młodych w Pliszczynie (gorąco polecam!).Pamiętam to jak dziś. Pamiętam Piotrka, który siłą woli zdecydował, że tego dnia właśnie tam stawia wszystko na jedną kartę i mi wszystko powie. Pamiętam jak na nabożeństwie mocno ściskał moją dłoń i płakał. Pamiętam jak wziął mnie do samochodu na rozmowę i trzęsącym głosem opowiedział mi swoje życie. A ja? Ciekawe uczucie, byłam równocześnie przerażona i dziwnie spokojna, przygnębiona i bardzo radosna. Powiedziałam, że kocham. I myślę, że to był pierwszy raz kiedy zrobiłam to szczerze, świadomie i na prawdę, bo w obliczu rzeczy trudnych, a nie początkowozwiązkowosłodkich.
Następnego dnia, właściwie pod przymusem otworzyłam się ja. Wiedziałam, że tak trzeba. Byłam tak zażenowana, że potem bałam się na Piotrka w ogóle patrzeć. I to nie dzień. Całe wakacje były dziwne. Ale walczyliśmy o siebie.
To był dopiero początek zwierzeń. I tak naprawdę początek związku. Dwa lata po "początku związku";p
Dziś, z pierścionkiem na palcu od 27 dni mogę przyznać, że P. zna mnie całą. Słyszał wszystko. To takie błogie uczucie wiedzieć, że jest się tak niedoskonałym, a mimo to chcianym. To takie bezpieczne.
Gdybym mogła cofnąć czas zrobiłabym to szybciej. Szkoda czasu, który można spędzić na prawdziwym dojrzewaniu do miłości zamiast na całusach, kinach, lodach, you know what I mean... :)
niedziela, 12 czerwca 2016
Małe rzeczy
Dziś natknęłam się na małą karteluszkę. Która sprawiła, że na mojej twarzy od razu zagościł szeroki uśmiech.
Po długim, półtorarocznym okresie napisałam wreszcie moją magisterkę. Bronię ją za 3 tygodnie. Nigdy nie szło mi to specjalnie dobrze, nie mam daru do naukowego pisania. Trafiłam też na wyjątkowo nieprzystępną panią promotor, która wiele razy zmieniała zdanie i często miałam wrażenie, że celowo mnie glebiła. niejednokrotnie po rozmowie z nią miałam wrażenie, że nigdy tego ustrojstwa nie napiszę i chciało mi się płakać (nie wypada z powodu takiej pierdoły, wiem, więc nie płakałam :P). Za każdym razem odbierając od niej sprawdzony rozdział załamywałam ręce i zastanawiałam się czy jestem aż tak beznadziejna, bo w pracy było więcej tekstu na czerwono niż na czarno.
Ale jakoś przez to przebrnęłam. Nie wiem jak i nie mając wcześniej żadnej konkretnej koncepcji udało mi się wypłodzić niebagatelne 120 stron. Taka ulga.
Moje znalezisko to kartka sprzed jakiegoś roku, pewnie z chwili jakiegoś doła. Zatytułowana jest "Motywator pisania pracki" i zawiera wiele ciepłych słów. Nie muszę chyba mówić skąd ją mam. To dzięki niej w pobliżu nie płakałam.
Rąbek poniżej ;) Pamiętajmy o drobnych gestach, komplementach, przysługach. Tak wiele mogą dla kogoś znaczyć.
piątek, 10 czerwca 2016
Nieśmiałe planowania początki
Jestem narzeczoną już 19. dzień. Nie, jeszcze się nie otrząsnęłam. Przeżywamy z Piotrkiem renesans, każdego ranka nawet chce mi się poświęcić trochę czasu na wysmarowanie dłuższego słodkiego smsa z życzeniami "miłego dnia". Ogólnie ten okres określiłabym angielskim wiele mówiącym słowem "high". A właściwie James Blunt by określił <klik>, ewentualnie Coldplay <klik> ;) Delikatne oderwanie od rzeczywistości. Pierwszy dzień "po wszystkim" w pracy, między papierami był na prawdę dziwny. Kto kiedyś miał okazję poczuć się w swoim życiu jak bohater książki ten wie (ja czuję się jak wyjęta z Jeżycjady Musierowicz - kto zna?)
Dziwnym jest fakt, że do tej pory moi rodzice traktowali ten temat jak tabu i nie wspominali o zapraszaniu na obiad i myśleniu o jakichś wstępnych ustaleniach wspólnie z rodzicami narzeczonego. Ogólnie relacja moich rodziców i narzeczonego to temat na dłuższą notkę, ale mimo wszystko, ten marazm zaczynał powoli irytować.
Ale wczoraj się coś ruszyło. Okazało się, że mama myślała, że mi to się właściwie nie spieszy (!). Wyprowadziłam ją z błędu. Zamieniłyśmy parę zdań na temat ewentualnej sali, poprosiłam o sporządzenie listy gości, żeby wiedzieć jak dużej sali szukać (bez efektu póki co). Dziś spotkała mamę Piotrka i nareszcie jakiekolwiek rozmowy na ten temat zaczęły nabierać tempa. Zgodziły się co do sali, no, w ogóle doceniam, że poruszyły temat miast udawać, że go nie ma! Widzę jednak, że planowanie przysporzy więcej trudności niż myślałam, już przysparza, gdy rodzice zaczynają rozmawiać wstęęępnie o liczbie gości. Mama widzi ich na moim weselu 40, tata 100. Trzeba obiektywnie przyznać, że do kompromisu im raczej daleko. Zaczynają się pierwsze sprzeczki i kąśliwości ;) Ech ech.
Ale nie przysłania to istoty tego wydarzenia dla mnie. I niech nigdy nie przysłoni, choć w przyszłości przygotowania pochłoną nas pewnie bez reszty, bo wesele to jednak poważne przedsięwzięcie.
Chcę dać słowo. I wziąć słowo. O niczym innym nie marzę.
niedziela, 5 czerwca 2016
Dlaczego nie?
Było już o nas pojedynczo, teraz może ździebko o nas razem.
Jesteśmy razem lat prawie 6. Poznaliśmy się mając lat 18 i z perspektywy czasu zastanawiam się jak w takim młodym wieku zbudowaliśmy w miarę zgrabny związek. Teraz mam wrażenie, że człowiek w tym wieku jest jeszcze taki nieprzystosowany do życia, bujający w obłokach, dziecinny. Tacy i my byliśmy. Wielu pewnie dyskutowałoby, że nieprawda, niektórzy są już dojrzalsi w tym wieku. Być może. Mówię o nas.
Ja na przykład byłam bardzo naiwna. Posłyszałam gdzieś kiedyś, że mieszkanie z teściami źle wpływa na świeże małżeństwa i uparłam się, że w przyszłości będziemy mieszkać sami. Nie mieściło mi się w głowie dlaczego tak wiele par mieszka z rodzicami. Teraz to dla mnie logiczne i oczywiste - mieszkanie samemu kosztuje więcej. Wtedy żyłam chyba w bajce, którą sama na bieżąco sobie reżyserowałam ;D
6 lat i zero seksu. Brzmi przerażająco?;)
Mnie też czasem szokuje. Że się jakoś udaje. Oczywiście nie chcę próbować pobić jakiegoś rekordu, jestem normalna i wolałabym nie musieć się "chwalić" jeszcze większą liczbą lat, tak naprawdę nie mogę się doczekać, żeby przestała ona mieć rację bytu.
Czy to była wspólna decyzja? I tak, i nie. Ja tak chciałam od zawsze, od początku. Ale nigdy nie myślałam o tym serio, brałam od uwagę, że świat jest jaki jest i raczej nie robiłam sobie większych nadziei na znalezienie takiego faceta. Gdy poznałam Piotrka do pierwszej poważnej rozmowy na ten temat ratowało nas to, że nie bywaliśmy sami w domu. Gdy zderzyły się poglądy wprost było trochę ciężko. Ja byłam uparta - Piotrek hmmm... zaskoczony? Ale właściwie nie protestował bardzo. Wiedział, że będzie baaardzo trudno, ale gdzieś z tyłu głowy miał zepchnięte przeświadczenie, że właściwie chciałby tak i byłoby kiedyś pięknie, ale przecież to niemożliwe.
Spróbowaliśmy.
Będę szczera. Z perspektywy czasu ciężko ocenić co nam to dało. Może potrzeba jeszcze trochę lat, żeby docenić to wszystko, czego dzięki temu się nauczyliśmy. Ciężko ocenić, bo momentami mieliśmy wrażenie, że to walka wręcz, do żywych ran, jak w filmach Tarantino ;) Nadal mamy. Zdarzało nam się wątpić. Nie na tyle, żeby się złamać, ale niestety na tyle, żeby kwestionować sens. Myślę jednak, że zgodnie z obietnicami w tych wszystkich czyściochowych broszurkach (swoją drogą, większość jest tak odpychająca w swojej formie i przekazie, że dziwię się, że w ogóle czystość do mnie przemówiła ;P) nauczyliśmy się kochać na wiele sposobów. Nasze życie nie miało szans zostać zdominowane przez seks, więc siłą rzeczy uczyliśmy się kochać inaczej. Mówiąc, pomagając, nawet dotykając. Pomimo, że czasem kłócimy się ostro, myślę, że i tak mamy do siebie więcej cierpliwości niż kiedyś. Oboje mamy też cudowne przeświadczenie, że cokolwiek by się nie stało, my we dwoje będziemy na całe ziemskie "zawsze". Nie wiem, może każda para tak ma. Życzę tego każdej. Ja myślę, że to poczucie bezpieczeństwa daje mi Bóg. Któremu oddaliśmy dużo. I pomimo, że przez długi okres czasu mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w tym sami i jest bardzo pod górkę okazuje się chyba poniewczasie nam "oddawać" nasz trud. Bo jest dobrze. W końcu jestem narzeczoną. Już blisko :)
czwartek, 2 czerwca 2016
Metryczka
Wypadałoby sie przedstawic na poczatek.
Jestem Ewa i wyjatkowo podoba mi sie moje imie (no bo kto jest zadowolony z imienia wybranego przez rodzicieli - reka do gory!;) ). Studiuje i pracuje - jako ksiegowa, co brzmi powaznie, ale w rzeczywistosci takim nie jest (sama sie czasem zastanawiam jak to mozliwe, ze juz pracuje). Wbrew wiekowi (23 lata) i poprzedniej informacji o pracy czesto czuje sie mentalnie dzieckiem i nawet to lubie.
Chcialabym "budowac na Bogu", chociaz srednio mi to czasem wychodzi - to pewnie kazdy zna. Wyroslam na rekolekcjach, wspolnotach i wyjazdach religijnych. Moje serce zostalo zwiazane na zawsze roznymi przezyciami, wzruszeniami zwiazanymi na nich z Bogiem i mam nadzieje, ze tak zostanie.
A teraz o nim. Cudownym, wysnionym, najmilszym... No dobrze, nie bede zameczac, zejdzmy na ziemie:D Wiem jak to moze dzialac na nerwy. Tak naprawde jestesmy zwyczajni, przecietni. Piotrek tez jeszcze studiuje. Na ostatnim roku - jak ja. Jest ode mnie o 18 dni mlodszy, co mu z przyjemnoscia wypominam przy kazdej uzasadnionej okazji;)
To co nas wyroznia to walka o czystosc. Poki co wygrywana. Co sporo kosztuje, ale i czyni mnie najradosniejsza kobieta pod sloncem;)
Jestem Ewa i wyjatkowo podoba mi sie moje imie (no bo kto jest zadowolony z imienia wybranego przez rodzicieli - reka do gory!;) ). Studiuje i pracuje - jako ksiegowa, co brzmi powaznie, ale w rzeczywistosci takim nie jest (sama sie czasem zastanawiam jak to mozliwe, ze juz pracuje). Wbrew wiekowi (23 lata) i poprzedniej informacji o pracy czesto czuje sie mentalnie dzieckiem i nawet to lubie.
Chcialabym "budowac na Bogu", chociaz srednio mi to czasem wychodzi - to pewnie kazdy zna. Wyroslam na rekolekcjach, wspolnotach i wyjazdach religijnych. Moje serce zostalo zwiazane na zawsze roznymi przezyciami, wzruszeniami zwiazanymi na nich z Bogiem i mam nadzieje, ze tak zostanie.
A teraz o nim. Cudownym, wysnionym, najmilszym... No dobrze, nie bede zameczac, zejdzmy na ziemie:D Wiem jak to moze dzialac na nerwy. Tak naprawde jestesmy zwyczajni, przecietni. Piotrek tez jeszcze studiuje. Na ostatnim roku - jak ja. Jest ode mnie o 18 dni mlodszy, co mu z przyjemnoscia wypominam przy kazdej uzasadnionej okazji;)
To co nas wyroznia to walka o czystosc. Poki co wygrywana. Co sporo kosztuje, ale i czyni mnie najradosniejsza kobieta pod sloncem;)
środa, 1 czerwca 2016
Jestem narzeczoną
Jestem narzeczoną.
Dokładnie tydzień. A właściwie tydzień i jakieś pół godziny, bo wszystko miało miejsce między 5 a 6.
Zainspirowana pozytywnymi doświadczeniami związanymi z blogiem narzeczeni-z-bozejlaski@blogspot.com postanowiłam założyć swój. Żeby pamiętać ten piękny czas. Żeby może komuś opowiedzieć miłość po mojemu, w czystości. Pokazać związane z tym radości, podzielić się smutkami, których trochę było.
Ale dziś, jestem narzeczoną. I najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Pomimo, że pierwsza narzeczeńska utarczka słowna miała miejsce już wczoraj. Pomimo, że w sercu zrodziła się na chwilę gwałtowna przykrość. Uczucie pewności spędzenia z moim kochanym reszty życia jest tak obezwładniające, że nawet nie będę próbowała tego opisywać.
Chociaż nie, spróbuję. Mam na to w końcu jakieś 2 lata, może się uda :)
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)




